Pogaduszki dla każdego :)

Miejsce, gdzie każdy znajdzie kącik dla siebie :)

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 08-10-2016 13:28:58

tamira
Starsza Wiedźma
Skąd: z Moderatorni
Dołączył: 16-07-2016
Liczba postów: 2,231
Windows 7Firefox 49.0

Faceci są z Marsa...?

5 wad, za które kochają nas faceci...


Powiedzenie „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle” chyba jeszcze nigdy nie było bardziej aktualne. Współczesne kobiety są silne, niezależne i umieją sobie poradzić nawet w ekstremalnych sytuacjach. Pomimo tego, wbrew słowom Glorii Steinem, większość z nas nie jest rybą, która na mężczyznę patrzy jak na rower. My kochamy ich, a oni nas. Nawet jeśli czasem pojęcia nie mamy dlaczego.

Każda para to inna bajka, ale wszystkie mają mniejszą lub większą tendencję do porównywania się do innych. Miło sobie stanąć z boku i pooceniać. Kobiety często przyglądają się facetom swoich przyjaciółek i jak leci punktują nieakceptowalne ich zdaniem wady, z powodu których nie tknęłyby jednego z drugim kijem od szczotki. Nawet przez myśl im nie przejdzie, że to właśnie to, na co z niesmakiem cmokają, jest jednym z powodów, dla których innym kobietom wydali się chodzącym seksem. Wada dla jednej osoby może równie dobrze być haczykiem dla 10 innych.

Poza tym nie każde odstępstwo od ideału w ogóle zasługuje na miano wady. Czasem mamy wady tylko w swoim własnym krytycznym mniemaniu. Komu miłe podstawowe mechanizmy samoobronne ten wie, że oprócz zdrowej dawki pokory potrzebna jest też odrobina dystansu do siebie. Nobody's perfect. Gdyby po świecie chodzili tylko wyważeni, szczupli i bogaci, większość życia chrapalibyśmy z nudów. Jeśli wady nie są naprawdę z grubej rury, nie są takie groźne. Mało tego – to właśnie one mogą sprawić, że mężczyźni pokochają nas jeszcze bardziej. Postanowiłyśmy przyjrzeć się kilku właśnie takim kobiecym „wadom”.


Czasem zachowujemy się jak bezradne kobietki


Jednym z najchętniej obecnie wykorzystywanych w USA określeń używanych w komunikowaniu produktów skierowanych do kobiet jest „empowerment”, czyli umocnienie pozycji, dodanie mocy, pewności siebie. Hej dziewczyno, może i masz ograniczony dostęp do pigułki, ale kup sobie bieliznę z koronką, to poczujesz się ważniejsza. Branża reklamowa szybko się zorientowała, że kobiety mają deficyt wiary we własną podmiotowość. Nic dziwnego. Harujesz jak wół, zarabiasz jak cielę, a do tego masz jeszcze być perfekcyjną panią domu i mieć czarny pas w kamasutrze. Wszystko z szerokim i oczywiście perłowym uśmiechem.

Więc skoro całemu światu musimy w kółko demonstrować, że takie z nas bezusterkowe cyborgi, to normalne, że czasem czujemy potrzebę spuszczenia pary i zdania się w pełni na męską siłę. Co więcej, nie tylko nie jest to dowód na słabość, ale i zwyczajnie bardzo mądra taktyka. Żaden mężczyzna nie przepada za rywalizacją we własnym związku, zwłaszcza gdy szansa pobycia samcem alfa zdarza się bardzo rzadko. Kiedy więc przestajemy udawać, że wymiana opon to dla nas bułka z masłem albo wyjąc z bezradności pokazujemy palcem pękniętą rurę, wcale nie wychodzimy na niezaradne kretynki. My robimy mężczyźnie prezent. Tam, gdzie my widzimy swoją wadę, oni dostają dowód, że ich potrzebujemy. Czyli to, czego oni potrzebują jeszcze bardziej.


Bywamy kompletnymi wariatkami


Nasza emocjonalna natura i co za tym idzie wysoki stopień nieprzewidywalności, doprowadzają czasem do przypięcia nam łatki niezrównoważonych. Bywa, że jedyną motywacją naszego niestandardowego zachowania jest krótkie „muszę i już”. Więc udajemy, że nie widzimy jego wytrzeszczu, kiedy kompletnie nieoczekiwanie wracamy któregoś dnia z pracy obładowane połową asortymentu „Kuchni świata” i pierwszy raz od 1,5 roku gotujemy coś innego niż jajko. W sześciu garnkach naraz. I w brytfance.

Kiedy potrzeba zostaje już zaspokojona, przychodzi moment spiny – co on sobie pomyśli? Za chwilę się spakuje i zabierze kota tłumacząc, że nie chce abym jutro poczuła fantazję ugotować i jego. W rzeczywistości, nasze wariactwa są przez mężczyzn traktowane z większym luzem niż nam się wydaje. Dopóki nie zastaną nas z kijem bejsbolowym wymierzonym w ich ukochany samochód albo nie obudzą się w środku nocy z tasakiem przytkniętym do gardła i bezpodstawnymi zarzutami o zdradę, nasze wariactwa w najgorszym wypadku powinni skwitować zrezygnowanym pokręceniem głową. W głębi duszy może sami chcieliby być bardziej spontaniczni? Jedno jest pewne – odmienność zawsze budzi pewien rodzaj fascynacji, a świadomość, że nie jesteś ideałem, tylko go upewnia, że on też nie musi udawać, że nim jest.


Jesteśmy zakupoholiczkami


Pierwsza myśl – absurd. Jak to? Facet miałby się cieszyć, że jego kobieta dostaje kociokwiku na widok centrum handlowego? Rzecz w tym, że płynący w kobiecych żyłach zakupoholizm to coś trochę bardziej skomplikowanego niż tylko cholerna babska przywara. Wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi, nawet ta powszechnie irytująca cecha może być dla faceta pocieszna.

Obie strony wiedzą, w jaką grają grę. Kobieta nigdy nie uzna, że ma wystarczająco dużo butów, a facet nigdy nie zrozumie, że jest przepaść między czarnymi kozakami a czarnymi kozaczkami. Ponieważ wiemy, że partner delikatnie mówiąc nie oniemieje z zachwytu na widok naszej najnowszej zdobyczy, uruchamiamy całkiem spore pokłady kreatywności, aby to przed nim ukryć. Wchodząc do domu upychamy nową sukienkę do siatki między pomidory i bagietkę, a po chwili serwujemy mu piwo, żeby na wszelki wypadek uśpić jego czujność. Natomiast gdy już zakładamy tę kreację, a on pyta czy jest nowa, nawet powieka nam nie drgnie podczas robienia z niego toksycznego paranoika z Alzheimerem. Nie zdajemy sobie sprawy, że to oddanie z jakim zachowujemy pokerową twarz, dla kochającego nas - i ze wszystkiego zdającego sobie sprawę - faceta jest zwyczajnie rozbrajające. I o ile nie jest facetem traktującym każdą złotówkę, jak relikwię machnie ręką i będzie nas kochał dalej.


Bywa, że trudno się z nami dogadać


Różnice w budowie mózgu mężczyzny i kobiety to temat wielokrotnie przerabiany przez naukowców. Potwierdzają oni to, co i tak wiemy – jeśli chodzi o komunikację, urwaliśmy się z innych planet. My kobiety mamy wrodzoną potrzebę ubierania każdej emocji w słowa, a następnie nawijania o niej w nieskończoność. Mężczyźni ani tego nie rozumieją ani nie chcą rozumieć woląc uskuteczniać małomówną męską przyjaźń. Pod tym względem pewnie nigdy nie znajdziemy wspólnego języka, ale zdarzają nam się też inne „wady” na polu komunikacji, chociaż te akurat wypadają w męskiej opinii całkiem uroczo.

Mężczyźni koncentrują się na wykonywaniu jednej czynności w danej chwili – kobiety przyzwyczajone są do robienia kilku rzeczy naraz. Może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego nie zawsze potrafimy poświęcić 100% naszej uwagi opowieści o branży hydroforów głębinowych. Mimo najlepszych intencji, pod koniec rozmowy zdarza nam się zgubić, zawiesić, po czym przybrać nie najmądrzejszy wyraz twarzy i poprosić o powtórzenie wszystkiego od początku. Kiedy przez telefon tłumaczymy mężczyźnie, jak ma dojechać i orientujemy się, że z Wrocławia do Warszawy pokierowałyśmy go przez Gdańsk, oczami wyobraźni widzimy, jak rwie sobie włosy z głowy. Kiedy mamy wielką chęć opowiedzieć mu historię, która wydała nam się taka śmieszna i staramy się nie uszczknąć ani grama humoru, w połowie zapominamy wszystkie kluczowe szczegóły akcji i palimy całą anegdotę. I choćbyśmy upierały się, że po tym wszystkim na pewno rzuci nas dla takiej z IQ 200+, on prędzej uśmiechnie się pobłażliwie i czule pocałuje w czoło. On chce człowieka, a nie Robocopa z waginą. Jeśli przez przypadek sprawimy, że poczuje się mądrzejszy, jego ego tylko wynagrodzi nam to z nawiązką.


Mamy swoje małe dziwactwa

Myszy boisz się tak bardzo, że kiedyś spędziłaś 2 godziny na stole czekając na powrót faceta, bo cień, który rzucał futerał jego gitary układał się w gryzonia. To, że „gryzoń” nawet nie drgnął przez te 2 godziny wcale nie wydało ci się podejrzane. Zawsze gdy jesteś na zewnątrz i zobaczysz jakiegoś kota, rzucasz wszystko i zaczynasz go gonić z przeciągłym: „oooooooooohhhhhhh, kici kici kici”. Za każdym razem jak widzisz na horyzoncie dom, zachciewa ci się siusiu, więc na ostatniej prostej do drzwi walisz w swojego mężczyznę jak w worek treningowy i wrzeszczysz „szybciej, szybciej”. Prawie wszystkie mamy swoją małą fobię. Czy naprawdę wydaje nam się, że z tego powodu mężczyźni myślą o nas gorzej?

Nie – to wszystko nie czyni nas ani głupimi, ani infantylnymi ani nienormalnymi. To wszystko sprawia, że mężczyzna może i czasem przewróci zniecierpliwiony oczami albo powie „stary, kuuuur.....” kumplowi przy piwie. Potem dopije je, wstanie i wróci prosto do ciebie. A to dlatego, że jednej wady NIE masz – nie jesteś boleśnie nijaka. [dblpt]D


źródło:natemat.pl


A we mnie samym wilki są dwa. Oblicze dobra,oblicze zła. Walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten, którego karmię...


00000_%25C5%2591szi+d%25C3%25ADsz_2.png

Offline

#2 15-10-2016 21:32:03

tamira
Starsza Wiedźma
Skąd: z Moderatorni
Dołączył: 16-07-2016
Liczba postów: 2,231
Windows 7Firefox 49.0

Odp: Faceci są z Marsa...?

„Jestem przecież (tylko) facetem”, czyli tekst dobry na wszystko

Podobno mistrzyniami wymówek są kobiety. Potrafią wykręcić się od tego i owego kilkoma słowami połączonymi z trzepotem rzęs i odrzucaniem włosów albo ustami wygiętymi w podkówkę i obniżonym tembrem głosu. O ileż różni się od tych subtelności męska wymówka wszech czasów.„Jestem przecież tylko facetem”.

Właściwie trudno jednoznacznie wydedukować co dokładnie oznacza to zdanie. Występuje bowiem w całym wachlarzu kontekstów, przyjmując rozmaite znaczenia. Począwszy od „nie martw się, załatwię to”, poprzez „jeśli chodzi o tego Nobla z literatury, to się nie interesowałem, ale książki dość lubię, mam gdzieś pod łóżkiem leksykon piwa i biografię Messiego” aż po „moim świętym obowiązkiem jest cotygodniowa wódka z podobnymi mi bytami”.

Bycie facetem, jeśli zebrać do kupy wszystkie ekstremalne przypadki, wydaje się być rodzajem objawiającego się rozmaicie niedowładu. U niektórych będzie niemożnością noszenia fryzury innej niż klasyczny jeż, u innych sparowania skarpet wkładanych do brudów. Są też egzemplarze, których genitalia przekreślają szanse na oglądanie skandynawskich dramatów obyczajowych i jedzenie na obiad zapiekanki z cukinii (bez mięsa!).

Dlaczego mężczyźni używają tego pojemnego stwierdzenia pozostaje zagadką, nad której rozwiązaniem możemy tylko snuć domysły. Na większość kobiet działa ono w końcu jak płachta na byka. Czy ma to być podkreślenie nieprzekraczalnej odmienności płci i zaznaczenie odblaskowymi pachołkami podziału obowiązków? Można byłoby przyjąć tę teorię, gdyby taki podział rzeczywiście obowiązywał.

Tymczasem lista rzeczy, których młodzi faceci nie potrafią już zrobić, mimo że ich starsi o 10-15 lat koledzy uznawali je za naturalne, rośnie skokowo. Nikt nie oczekuje od pracującego intelektualnie mężczyzny, że obędzie się bez mechanika samochodowego i wymieni zepsutą spłuczkę. Tyle, że zanikają nawet takie, zdawać by się mogło, banalne umiejętności jak zawieszenie półki czy napompowanie dętki w rowerze. Chłopak mojej koleżanki (lat 27 i dwa dyplomy uprawniające go do używania skrótu mgr) nie miał pojęcia jak zabrać się do wymiany jarzeniówki, więc pod jej nieobecność zadzwonił po elektryka. Potem przypisał sobie ten wiekopomny wyczyn.

Gorzej, jeśli posiadanie chromosomu XY staje się argumentem koronnym, mającym usprawiedliwić rachityczne świństewka i rosłe świństwa. „Zapomniałem o twoich imieninach, bo jestem tylko facetem i uważam, że to zawracanie głowy, poza tym i tak bym nie wiedział co ci kupić”, czy kaliber największy z możliwych - „zdradziłem cię, ale to tylko seks, poza tym to nie moja wina, hormony rzuciły mi się na mózg”.

Wnosząc po opowieściach i forach internetowych hasło „jestem tylko facetem” w przypadku zdrady, wielu panów uważa za pełnoprawne usprawiedliwienie. Pozornie niewinna wymówka wyciągana co jakiś czas ze zbrojowni staje się w takiej sytuacji równoznaczna ze zdaniem „jestem przecież dupkiem i oszustem, czego się spodziewałaś po facecie?"

Jednak najczęściej „jestem tylko facetem” ma walor usprawiedliwienia własnego lenistwa. W artykule opublikowanym w tygodniku „Newsweek” kilka lat temu Hanna Bakuła mówiła - Wydaje im się, że wolno nie dbać o siebie, nie myć się, tyć, pić, bekać. Nauczeni są, że zawsze znajdzie się jakaś kobieta, która się nimi zajmie. Od urodzenia przecież byli pod opieką kobiet: akuszerki, matki, babki, ciotki.

W tym skądinąd ostrym sądzie kryje się oczywiście ziarnko prawdy. Facet, który nie umie ugotować nic poza bolognese z instrukcją z torebki i wyprać białych koszul, nie urodził się nieporadną fajtłapą, tylko został w tę rolę wprzęgnięty. Nauczony „nieumienia” wiecznym wyjmowaniem pracy z rąk, zdejmowaniem z młodych barków obowiązków, które zdaniem zapobiegliwych mamuś mogłyby oderwać synka od nauki.

Poza kastą synków, którzy nie zapatrują się na listę potencjalnych domowych obowiązków jak na zamach stanu (prawo było dotychczas inne!) są też mężczyźni przeświadczeni o własnej niezdatności do prac domowo-kuchennych. Nawet nie próbują gotować, tylko sięgają automatycznie po nielubiane wiktuały z proszków, puszek i mrożonek. Aż nazbyt dobrze pamiętają ręce, które łamały się nad zafarbowanym praniem i niedosmażonym kotletem, zamiast zafundować oklaski pocieszenia i dumy (że w ogóle się próbowało) i pokazać kilka sztuczek przydatnych każdej dorosłej osobie, niezależnie od jej płci.

Nie zawsze ten popularny slogan ma drugie dno. Czasem stanowi po prostu zdanie wyrażające prawdziwą bezradność i przypominające o różnicach płciowych. Lwia część facetów nie dostrzega różnicy między czarnymi szpilkami, a czarnymi szpilkami i nie ma ochoty słuchać 20-minutowego wykładu objaśniającego. W kwestii zasłon do salonu można nie mieć nic ciekawego do powiedzenia i powołać się na paragraf o płci, żeby szybko i polubownie zakończyć rozmowę. O ile lepiej brzmi w końcu figura fałszywej skromności  „jestem przecież tylko facetem” niż użyte nawet w najlepszej wierze „nie robi mi to żadnej różnicy”.

Zamiast sarkać na partnera, który czuje się urażony propozycją wspólnego sprzątania mieszkania, a wyjście na balet traktuje jak katorgę, powinnyśmy wziąć na wstrzymanie i zamiast zbliżenia zobaczyć panoramę. O kryzysie męskości rozprawiano już na kanapach telewizji śniadaniowych i w uniwersyteckich aulach. Pisały o nim „Cosmopolitan” i „Gazeta Wyborcza”. Na temat emancypacji zawodowej kobiet i sprzecznych wymagań, nakazujących panom być wrażliwymi, ale twardymi, spontanicznym i trochę szalonym, a jednocześnie stabilnym emocjonalnie i poważnym, strzępił się już niejeden język.

Skoro same (i sami) nie wiemy czym owa legendarna męskość jest, usiłujemy ją wymacać po omacku. Być może mężczyźni posiłkujący się frazą „jestem tylko facetem” usiłują po prostu wyznaczyć jej granice. Za tym, co bierzemy za oznakę ignorancji może się kryć przyznanie się do słabości, w formie, która nie więźnie w gardle.

W istocie ta lubiana wymówka ma usprawiedliwić mężczyznę nie tyle przed partnerką czy inną przedstawicielką płci pięknej, co przed samym sobą. Odsunąć od myśl o własnym lenistwie, niechęci do poszerzania zastanych horyzontów czy konieczność pracy nad związkiem (prawdziwi mężczyźni o uczuciach nie rozmawiają, to babskie gadanie!).

Bycie facetem to nie bycie mormonem czy świadkiem jehowy. Nie wiążą się z nim żadne szczególne zakazy ani przywileje.


źródło:Helena Łygas, natemat.pl


A we mnie samym wilki są dwa. Oblicze dobra,oblicze zła. Walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten, którego karmię...


00000_%25C5%2591szi+d%25C3%25ADsz_2.png

Offline

#3 19-08-2017 12:36:51

tamira
Starsza Wiedźma
Skąd: z Moderatorni
Dołączył: 16-07-2016
Liczba postów: 2,231
Windows 7Firefox 55.0

Odp: Faceci są z Marsa...?

"Swoich synów wyręczałam we wszystkim.
Nie wiedziałam, że wychowam życiowe kaleki..."
Prawdziwa historia Danuty



Matka służąca? Znasz to?


Pochodzę z tradycyjnej rodziny. Domem i dziećmi zajmowała się mama. Tata był głową rodziny i zarabiał pieniądze. Nigdy nie widziałam go ze szczotką do zamiatania w ręku. Do kuchni przychodził tylko, żeby poprosić o podanie mu herbaty. Albo dopytać, czemu obiadu jeszcze nie ma na stole. Byłam przekonana, że tak musi być.
Za mąż wyszłam, gdy miałam 19 lat. Zaraz po szkole średniej. Krzysztof jest synem znajomych moich rodziców, mama mówiła, że inżynier, dobra partia, będzie mi z nim dobrze. Uwierzyłam. Zawodowo nie przepracowałam ani jednego dnia w życiu. Moim obowiązkiem było zawsze dbanie o męża, dom i synów.
Mąż w domu zachowywał się zupełnie jak mój ojciec. Po powrocie z pracy zamieniał buty na kapcie, zdejmował krawat i marynarkę. I do wieczora nie opuszczał salonu. Czytał gazetę, oglądał telewizję. Czasem naprawił radio lub żelazko. Gdy chłopcy podrośli, pomagał im w lekcjach. Jestem pewna, że nawet nie wiedział, gdzie w kuchni stoją garnki, a gdzie trzymam makaron. I że nie słyszał o istnieniu płynu do zmywania naczyń.

Nie przyszło mi do głowy, że synów powinnam wychować inaczej. Robiłam za nich wszystko i pozwalałam im na wszystko. Byli moimi pociechami, mieli się bawić i być szczęśliwi. Gdy oni się śmiali – ja byłam szczęśliwa. Dopóki byli mali, nikt nie zwracał na to uwagi. W końcu wszystkie mamy gotowały swoim dzieciom, prały ich ubrania...
Gdy Adaś miał siedem lat, a Maciek sześć – obaj poszli do szkoły. Po tygodniu wezwała mnie nauczycielka.
– Pani Danuto, mamy mały problem. Pani synowie nie chcą po sobie sprzątać. Adaś mi dziś oznajmił, że skoro w domu robi to za nich mama, to w klasie powinnam ja. Próbowałam go przekonać, że na pewno w domu też musi układać swoje rzeczy. Wtedy wtrącił się Maciek. Powiedział, że od sprzątania jest mamusia. Czułam, że robię się purpurowa na twarzy i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. "Czy mam się przyznać, że rzeczywiście chłopcy nie mają żadnych obowiązków, czy powiedzieć, że są kłamczuchami?". W końcu wybąkałam, że z nimi porozmawiam.

Gdyby mąż mnie wsparł, może by się udało...

Tego dnia wieczorem próbowałam przeprowadzić lekcję porządków. Po pół godzinie chłopcy pobiegli na skargę do taty.
– Danusia, daj im spokój! Niech się bawią. Przecież możesz to posprzątać jutro, jak pójdą do szkoły – zawołał z salonu Krzysztof.
Poddałam się. Udało mi się tylko przekonać chłopców, żeby w szkole robili to, co inne dzieci, bo dzięki temu unikną kłopotów.
Chłopcy rośli, a ja dalej robiłam za nich wszystko. Podawałam śniadanie, obiad, zmywałam, odkurzałam, wynosiłam śmieci, prałam, prasowałam, układałam ubrania w szafie. Sprzątałam ich pokój, ścieliłam łóżka. Moją nagrodą były ich całusy, zachwyty, że mają najlepszą mamę na świecie i raz do roku kwiatek na Dzień Matki.
Tak samo rozpieszczała ich moja mama. Gdy byliśmy u moich rodziców – obie obskakiwałyśmy naszych mężczyzn. Czasem wracałam do domu głodna, bo sama nie miałam czasu nic zjeść, dbając, by tata, mąż i synowie mieli pełne talerze.
Gdy chłopcy byli w liceum, moja kuzynka Basia kupiła nowy dom i postanowiła wydać wielką rodzinną kolację wigilijną. Za stołem zasiadło kilkanaście osób. Gdy pierwsze dania zniknęły ze stołu, Tomek i Agata, dzieci Basi, bez żadnego polecenia zerwały się z krzeseł i zaczęły sprzątać. Dołączył się kuzyn. Moi synowie ani drgnęli.
Gdy reszta młodzieży przynosiła kolejne potrawy, też nie pomogli. Po kolacji Barbara poprosiła mojego Adama.
– Mógłbyś pomóc Tomkowi ze śmieciami? Trzeba wynieść worki na podwórko.
Mój syn spojrzał na nią zdziwiony, a potem z rozbrajającą szczerością odpowiedział:
– Ależ ciociu, ja nie umiem. Mama pomoże.
Basia popatrzyła na mnie, ale nic nie powiedziała. Zadzwoniła do mnie następnego dnia.
– Danusiu, co ty robisz? Nie jesteś służącą swoich synów. Męża zresztą też nie, ale dla niego jest już za późno. Jednak chłopców jeszcze da się wychować. Dla ich dobra.
Zdenerwowałam się. Chłodnym tonem poprosiłam kuzynkę, żeby nie wtrącała się do tego, jak wychowuję synów. I zakończyłam rozmowę. Basia więcej tematu nie poruszała. Dziś żałuję, że odpuściła.
W trzeciej klasie liceum Adam poznał Asię. Miła dziewczyna. Wesoła, bystra. Po pierwszym obiedzie u nas zerwała się od stołu i szturchnęła Adama:
– Łap za półmiski, ja wezmę talerze. A Maciek niech pozbiera szklanki...
Moi synowie spojrzeli na nią, jakby mówiła po chińsku.
– Co? Siadaj, mama posprząta. Ona nie lubi, jak się jej przeszkadza – zaoponował Adam.
Asia przez chwilę się wahała, ale w końcu bez słowa posprzątała naczynia ze stołu. W kuchni spytała:
– Czy oni naprawdę pani nie pomagają?
Oczywiście zaczęłam tłumaczyć swoich synów, że to moja wina, że nigdy ich nie prosiłam, że nie lubię, jak mi ktoś przeszkadza w kuchni.
– Pani tak na poważnie? – zapytała z niedowierzaniem Asia i wróciła do jadalni.
Usłyszałam, jak krzyczy na chłopaków:
– Naprawdę nigdy wam nie przyszło do głowy, żeby pomóc mamie? Korona by wam z głowy spadła? I co z tego, że nie prosi... Chłopaki, mamy dwudziesty wiek!
Niewiele wskórała. Więcej jej w naszym domu nie widziałam.
Po maturze Maciek postanowił wyjechać na studia do Krakowa. W akademiku wytrzymał dwa miesiące. Gdy kończył mu się prowiant zabrany z domu, jadł surowe parówki. Nawet jajecznicy nie umiał sam usmażyć. Co tydzień przywoził do domu plecak brudnych ciuchów. Któregoś dnia zadzwonił.
– Mamo. Wracam do domu. Wiesz, że tu nie ma sprzątaczek? Nikt nie zmienia pościeli? Tak się nie da żyć.
Potrzebują mnie tylko do podawania kanapek?
Maciek rzucił studia i wrócił o domu. Jak ja się ucieszyłam. Tak bardzo za nim tęskniłam. Na powitanie usmażyłam mu jego ulubione naleśniki. Następnego dnia racuszki. Po tygodniu zorientowałam się, że przez cały ten czas nie opuszczał kanapy. Jadł, co mu podsunęłam, i oglądał telewizję. Gdy Adam wracał ze swoich zajęć, siadał obok. Na końcu dołączał Krzysztof. Gdy podawałam kolację, na chwilę przesiadali się do stołu. Zaczęłam się zastanawiać, czy moi panowie w ogóle zauważają moje istnienie? Po raz pierwszy zaczęłam mieć wątpliwości, czy tak powinna wyglądać rodzina.
Pewnego dnia coś mnie podkusiło. W drodze do stołu, przechodząc między kanapą a telewizorem, upuściłam na podłogę talerz z kanapkami. Szkło rozprysnęło się na wszystkie strony. Stałam i czekałam na reakcję męża i synów. Nic. Żaden nie zerwał się z kanapy. W końcu odezwał się Adam:
– Mamuś. No przesuń się. Mecz oglądamy.
Wróciłam do kuchni i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili usłyszałam męża:
– Danusia, co z tą kolacją? Jeść nam się chce.
Naszykowałam kolejny talerz i zaniosłam na stół. Maciek, gdy wstawał, wdepnął w resztki kanapki.
– Cholera, co jest – burknął, wytarł kapeć w dywan i poszedł jeść.
Gdy rano wstałam, rozbity talerz i kanapki dalej walały się po podłodze. Pozbierałam je.
Synowie pokończyli studia. Obaj pracowali, ale dalej mieszkali z nami. Lata mijały i już się zaczęłam martwić, że zostaną starymi kawalerami. A ja przecież marzyłam o wnukach!
Pierwszy zaręczył się Maciek. Kasię poznał w pracy. Była o rok starsza, miałam wrażenie, że przyjęła oświadczyny Maćka bez większego namysłu, bo bardzo się bała, że to jej ostatnia szansa. Może dlatego dopiero po ślubie zorientowała się, że jej mąż nic nie potrafi. I oczekuje pełnej obsługi.
– Mamo – zadzwoniła do mnie zapłakana jakieś pół roku po ślubie. – Maciek zrobił mi dziś straszną awanturę. Poszłam z koleżankami do kina. Zostawiłam mu w lodówce patelnię z obiadem. Miał go tylko odgrzać. Gdy wróciłam, siedział wściekły przy stole i skubał suchy chleb. "Miałaś mi zostawić obiad" – wrzeszczał. "Przecież zostawiłam w lodówce" – broniłam się. "A skąd ja miałem wiedzieć, że mam zajrzeć do lodówki?" – ryknął.
Jak zawsze, próbowałam usprawiedliwiać synka.
– Kochanie, może trzeba było mu zostawić karteczkę? Że obiad jest w lodówce, że musi tylko postawić na kuchence i podgrzać? Widać nie wiedział.
– Mamo, czy on ma pięć lat? Przecież to dorosły facet. Jak wyjadę na tydzień, to umrze z głodu?
– Na tydzień? O czym ty mówisz, dziecko? Dlaczego miałabyś wyjeżdżać? A kto się zajmie w tym czasie Maćkiem?
Kasia rozłączyła się. Nie mogłam zrozumieć, co takiego powiedziałam, że się obraziła.
Więcej ze mną o Maćku nie rozmawiała. Po kolejnych sześciu miesiącach złożyła pozew rozwodowy. Zadzwoniłam do niej, żeby zapytać dlaczego.
– Pani Danusiu, pani sama dobrze wie dlaczego. Jestem samodzielną kobietą. Mam swoją pracę, swoje hobby. Chciałam być żoną Maćka, nie służącą. A on wyraźnie szukał tej drugiej.
Liczyłam, że uda mi się ukryć nieudolność syna

Maciek wrócił do domu. Znowu dbałam o niego ja. Kilka razy próbowałam z nim rozmawiać – że może będzie wynosił śmieci, albo raz w tygodniu odkurzał. Nie doszliśmy do porozumienia. Magda była dziewczyną, w której zawsze kochali się wszyscy chłopcy. Inteligentna, ładna, zgrabna, wysportowana. Z Adamem znali się ze studiów. Ale jak sam mówił, wtedy nie miał u niej żadnych szans. Ponownie spotkali się na imprezie u znajomych. Magda była w kiepskim stanie psychicznym, pół roku wcześniej jej narzeczony zginął w wypadku samochodowym. Zaczęli rozmawiać. Adam jest dobrym słuchaczem. Spotkali się raz, drugi. Siedem miesięcy później okazało się, że Magda jest w ciąży. Bardzo się ucieszyłam, wreszcie wymarzony wnuk lub wnuczka! Adam oświadczył się, był ślub i wesele.

Bałam się momentu, gdy młodzi zamieszkają razem. Pamiętałam, jak skończyło się małżeństwo Maćka. Próbowałam robić, co w mojej mocy, by tak samo nie skończyło się Adama.
– Madziu, oboje pracujecie, macie mało czasu. To ja będę do was wpadać, ugotuję coś, posprzątam. Ja to lubię – zaproponowałam.
Magdę z początku ucieszyła ta propozycja. Przez jakiś miesiąc nie zorientowała się, że wyszła za faceta, który nie dość że nie potrafi nic w domu zrobić, to uważa, że nie musi. I może udałoby się to przed nią ukryć jeszcze przez jakiś czas, gdybym nie wylądowała w szpitalu z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego.
– Nic się nie martw, kochanie, odpoczywaj – uspokajał mnie mąż. – Już dzwoniłem do twojej mamy, jutro przyniesie nam obiad. Obiecała w weekend zrobić pranie. Jakoś sobie z Maćkiem poradzimy.
Zastanawiałam się, czy on sobie w ogóle zdaje sprawę, jak komicznie brzmią jego słowa. Raczej byłam pewna, że nie.

Po weekendzie z wizytą wpadła Magda. Jak już dopytała się o moje zdrowie, usiadła i spoważniała.
– Pani Danusiu, wpadłam do was w weekend do domu. Zobaczyłam pani męża i Maćka siedzących na kanapie i obsługiwanych przez pani mamę. Zorientowałam się też, że Adam ledwie umie zrobić herbatę. Poza tym uważa, że to nie jego obowiązek. Twierdzi też, że mężczyzna nie gotuje, nie sprząta, nie szyje. Właściwie nic w domu nie robi. Jak pani mogła do tego dopuścić? Zostać służącą męża i synów?
– Dziecko, ja im lubiłam dogadzać. Nie pomyślałam, że robię też krzywdę przyszłym synowym – wyznałam czerwona ze wstydu.
– Proszę się nie martwić. Już ja ich wezmę w obroty. I Adama, i Maćka, i ich tatę. Czy pani chce, czy nie, koniec z tym! – oświadczyła moja synowa i zanim zdołałam zaprotestować, wymaszerowała z sali.
Po tygodniu wróciłam do domu. Na lodówce wisiała rozpiska dyżurów Maćka i Krzysztofa: kto kiedy wyrzuca śmieci, sprząta, robi zakupy.
– Dopóki pani nie stanie na nogi, obiady będę przywozić ja. Na froncie kulinarnym poległam. Pani mąż i synowie nawet ugotować ziemniaków nie potrafią. Z tym już się chyba nic nie da zrobić – westchnęła Magda.
Rzeczywiście, przez kilka dni panowie zajmowali się przydzielonymi zadaniami. Ale gdy w końcu wstałam i samodzielnie ugotowałam obiad – uznali, że wszystko wreszcie wróciło do normy.
Krzysztof i Maciek podziękowali i zasiedli na kanapie. Gdy zamiast zacząć sprzątać ze stołu, przeniosłam się na fotel i sięgnęłam po gazetę
– spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
– Danusia, a kto... – zaczął mój mąż, ale mu przerwałam.
– Według rozpiski chyba dziś twój dyżur. Ale może syn cię wyręczy, zapytaj go.
Magda dokonała tego, czego ja nie umiałam

Gdy kładłam się spać, naczynia dalej stały na stole. Były tam też, gdy poszłam rano zaparzyć kawę. Maćka już nie było, poszedł do pracy. Krzysztof siedział ubrany z gazetą przy stole.
– O kawusia – zawołał, zanim się zorientował, że przyniosłam tylko jeden kubek.
– Jest zaparzona, możesz sobie nalać – rzuciłam i wyjęłam mu z rąk gazetę. – Co tam ciekawego?
Nie będę nikogo oszukiwać. Nie zrobiłam z męża i syna nowoczesnych mężczyzn. Dalej im gotuję, piorę ich ubrania i prasuję. Ale rozpiska porządkowa wciąż wisi na lodówce. Panowie sprzątają ze stołu, zmywają, odkurzają i wynoszą śmieci. I już nawet przestali się za każdym razem dąsać i przewracać oczami.
Za to Adama Magda dała radę wychować. Odkąd na świecie jest moja wnuczka Zosia, mój starszy syn nie przestaje mnie zadziwiać.
– Wpadnijcie w niedzielę na obiad. Będzie spaghetti moje popisowe danie. No dobrze, na razie jedyne, ale się uczę – usłyszałam w słuchawce dwa dni temu.
Syn otworzył nam z córcią na ręku.
– Weźmiesz ją, mamo, na chwilę? Właśnie ją przewinąłem, więc nic ci nie grozi. Ja muszę nakryć do stołu
– cmoknął mnie w policzek i zniknął.
– Przyznaj się, co zrobiłaś z moim prawdziwym synem? – wyszeptałam synowej do ucha.
Spaghetti było zjadliwe, choć rozgotowane i za słone. Na szczęście ciasto już było dziełem Magdy.
– Ale ostrzegam. Adam pracuje teraz nad sernikiem. Bądźcie gotowi
– zażartowała synowa.
– No panowie. Pojedliście, to teraz pomóżcie to wszystko zanieść do zmywarki – zaordynował po obiedzie Adam, a jego tata i brat karnie wstali i zabrali się do pracy.
Gdy zniknęli w kuchni, spojrzałam na moją synową.
– Dziękuję ci. I przepraszam. Źle ich wychowałam.


A we mnie samym wilki są dwa. Oblicze dobra,oblicze zła. Walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten, którego karmię...


00000_%25C5%2591szi+d%25C3%25ADsz_2.png

Offline

#4 21-08-2017 14:49:04

Elzbieta89
Użytkownik
Dołączył: 01-08-2017
Liczba postów: 17
WindowsChrome 60.0.3112.101

Odp: Faceci są z Marsa...?

Bardzo trafne spostrzeżenia...;)

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
jednorozce - avalonrpg - jsa - konfederacjaptb - astorerpg